„Niektórzy przeciwnicy OuLiPo sądzą, że narzucamy sobie ograniczenia po to, aby utwierdzić się w przekonaniu o słuszności własnych działań, ale prawda jest taka, że nigdy nie możemy być pewni efektu” – mówi Jacques Jouet w rozmowie z Ulą Jankowską. Francuski prozaik, znany u nas dzięki „Dzikusowi” i „Mojemu pięknemu autobusowi”, opowiada między innymi o słynnej grupie literackiej OuLiPo, splocie faktu i fikcji we własnej twórczości i o tym, dlaczego nie wierzy w literaturę europejską.
Jak to możliwe, że dyscyplina daje wolność?
To paradoks. Problem wolności i braku ograniczeń przerasta nasz umysł. Kiedy narzucasz sobie ograniczenia, jesteś wolny, bo właśnie sam je na siebie nakładasz. Oczywiście nie chodzi o kwestię dominacji czy sprawę polityczną, bo tylko wtedy, gdy w grę wchodzi twój wybór, można mówić o wolności.
A czym jest dla pana dyscyplina?
Jest doświadczeniem formy literackiej, doświadczeniem czytelnika. Korzyści płynące z istnienia OuLiPo są m.in. takie, że mamy za sobą ponad półwieczną tradycję. Nie idziemy na oślep, jesteśmy grupą i dokonujemy wyborów. Oczywiście, może nam się nie powieść, możemy zainicjować projekt i po dwóch miesiącach stwierdzić, że jest on niemożliwy do zrealizowania albo że po prostu nie jest ciekawy. To ryzyko, które ponosimy. Niektórzy przeciwnicy OuLiPo sądzą, że narzucamy sobie ograniczenia po to, aby utwierdzić się w przekonaniu o słuszności własnych działań, ale prawda jest taka, że nigdy nie możemy być pewni efektu.
Czy w pańskich dziełach znajdziemy tak charakterystyczne dla OuLiPo wykorzystanie reguł matematycznych?
Cóż, nie jestem matematykiem, ale w grupie mamy ich kilku. Mogę przy konkretnym projekcie literackim skorzystać z ich pomocy, mogę zadzwonić do któregoś z kolegów i poprosić go o radę.
Zdarza się to panu? Czy znajdziemy w pana powieściach algorytmy matematyczne?
Nie, ani trochę. W „Dzikusie” nie ma niczego w tym rodzaju. W „Moim szczęśliwym autobusie” nie da się odnaleźć algorytmu, ale podróż, którą odbywa bohater powieści, jest realną trasą – sam ją pokonałem. Pojechałem od Alp do Atlantyku jeżdżąc prawdziwymi autobusami, tymi, które akurat kursowały. Nie miałem planu, po prostu wsiadałem do pierwszego lepszego autobusu, który pojawiał się na horyzoncie. „Mój szczęśliwy autobus” powstał tuż po tej wyprawie. Miałem tyle wrażeń i myśli, rzeczy, które przeczytałem, zobaczyłem, osób, które poznałem, że pisanie szło bardzo gładko.
Przed chwilą braliśmy udział w performatywnym czytaniu “Dzikusa” (rozmowa odbyła się po lekturze powieści Joueta podczas Festiwalu Conrada – przyp. U.J.). Mam poczucie, że był pan nim dość zaskoczony?
Tak, nawet bardzo. Nie spodziewałem się tego, organizacja tego w taki sposób była dość sprytna.
Sprytna i prosta.
Tak. Niszczenie ubrań to prowokacja. Podobało mi się, że to zrobili, a wcielenie się w obserwatora było bardzo ciekawe.
Mam poczucie, że czytanie świetnie akcentowało aspekt ucieczki od własnej natury, ten performance to obnażył.
W przeciwstawianiu się naturze kryje się stosunek danej epoki do ludzkości. Artysta taki jak Paul Gaugin musi być na to uwrażliwiony. Jego praca przecież była o niewolnictwie. To chciałem opisać, tylko podmieniłem malarstwo na ubrania.
Czy w pańskiej twórczości tematyka komunikacji jest istotna?
Ubrania są jednym ze sposobów komunikowania się.
A wiersze z metra? Byłyby różne w Nowym Jorku, w Paryżu i w Londynie?
Oczywiście, ale to są wiersze, które są pisane w metrze i po prostu są oparte na idei metra jako takiego, na tym, że ono wszędzie istnieje. No, może oprócz Afryki. Oczywiście, że między liniami metra w różnych miastach są różnice, ale podobieństwa są jeszcze bardziej uderzające.
Wydawczyni, która popularyzuje afrykańską literaturę w Polsce powiedziała, że dla niej kwintesencją afrykańskiej literatury są jej źródła, że ona powstaje z potrzeby pisania. Gdzie są korzenie europejskiej literatury? Czy to zabawa, badanie możliwości?
To, co jest niezwykłe, kiedy jestem Afryce, to właśnie podobieństwa. Nie wierzę w literaturę europejską. Wiele osób sądzi, że literatura jako taka to wynalazek europejski, podczas gdy są dowody na to, że została wynaleziona w XVI wieku w Chinach. Nie wierzę w różnice. Często odwiedzam Afrykę i równie często pracuję z ludźmi z Europy, z Francuzami, którzy pytają mnie, jak to jest na innym kontynencie, sądząc, że to musi być zaskakujące, niezwykłe, zupełnie odmienne. Ale prawda jest taka, że kiedy jadę do Afryki widzę głównie podobieństwa, a nie różnice. Te części naszych kultur, które są do siebie podobne, są dużo ważniejsze niż różnice.
Czy w związku z tym korzenie tych literatur mogą być takie same?
Tak, ale to nie jest chyba popularny sposób myślenia o tym zagadnieniu. Nawet przed Jakiem Rousseau Joseph de Maistre, filozof, który odrzucił oświecenie, powiedział: nigdy nie spotkałem człowieka. Spotkałem Polaka, Anglika, Afrykanina, ale nigdy nie spotkałem człowieka jako idei.
Czy byłby Pan w stanie napisać powieść w oderwaniu od innych ludzi, w izolacji, bez kontaktu z innymi?
Literatura nie jest sposobem, aby się komunikować, nie po to została stworzona. Ale nie ma na świecie języka, który nie ma w sobie poezji, który nie opowiada historii.
Francuski pisarz, poeta i eseista, Jacques Jouet jest również twórcą sztuk teatralnych i kolaży. Urodził się w 1947 roku niedaleko Paryża. Od 1983 roku należy do literackiej grupy OuLiPo (Ouvroir de Littérature Potentielle – Warsztat Literatury Potencjalnej), która została założona przez François Le Lionnais i Raymonda Queneau. W 2013 roku w Polsce wydano tłumaczenie jego książki „Mój piękny autobus.” W tym roku, nakładem Wydawnictwa Lokator, ukazała się minipowieść pt. „Dzikus” w przekładzie Jacka Giszczaka.