Georges Perec,
Teatr I
tłum. Jacek Olczyk
Kraków 2010
t. I serii POTENCJALNEJ
 


 

Gdyby sztuki Pereca ukazały się u nas w momencie swojego powstania (czyli na przełomie lat 60. i 70.), nie byłyby niczym nadzwyczajnym. Dziś są jak dwa egzotyczne ptaki w szarym sos-nowym lesie społeczno-politycznej dramaturgii, zarówno pisanej po polsku, jak i na polski tłumaczonej.
Muszę państwa zasmucić: tom „Teatr I” obejmuje całość dorobku teatralnego pisarza (jeśli nie liczyć kilku niemieckich słuchowisk, które istnieją jedynie na taś-mach), ukazał się tuż przed jego śmiercią. „Teatru II” zatem, niestety, nie było i nie będzie. W obydwu pomieszczonych tu utworach autor stosuje właściwe sobie „przymusy” (czyli ścisłe formalne dyrektywy), które z jednej strony prawdopodobnie sprawiały, że w ogóle mógł cokolwiek napisać, z drugiej zaś czyniły go najbardziej charakterystycznym członkiem słynnej grupy OuLiPo (czyli Pracowni Literatury Potencjalnej). Pierwsza sztuka, „Podwyżka”, to pastisz ankiety ujmującej smutny los pracownika niższego szczebla w siatkę pytań i odpowiedzi stawianych i udzielanych przez sześć „osób” reprezentujących określone „funkcje logiczne”. Ich bezlitosny w swoim obiektywizmie dialog prowadzony jest początkowo z pełną powagi ścisłością, stopniowo jednak przymusy się rozluźniają, funkcje poczynają drwić ze swoich funkcji i całość przeobraża się w rodzaj skeczu, którego kabaretowy impet uderza w coraz to bardziej nieporadnego (wobec rozrastania się firmy), starzejącego się, bez-imiennego i niemego bohatera. 

Ta samonapędzająca się sceniczna zabawka nie wymaga ani dekoracji, ani aktorskich umiejętności, może być zatem wystawiana nawet przez amatorskie teatrzyki – w obliczu naszego dzikiego kapitalizmu – efekt murowany.

Z kolei „Schowek Parmentier” to już pełnospektaklowy dramat, którego piękno jest kompletnie niedzisiejsze, bazuje bowiem na subtelnej refleksji metateatralnej, bez jakichkolwiek odniesień do tak zwanej rzeczywistości. Znów widzimy tu sześć postaci, zróżnicowanych płciowo i wiekowo, nie ma to jednak żadnego znaczenia, gdyż posługują się one nieustannie cudzym tekstem, wobec braku „własnego życia” wchodzą w coraz to inne role (całość ma charakter kolażu fragmentów dramatycznych – od Szekspira po Becketta i Ionesco), które tak samo łatwo mogą zadysponować całą ich egzystencją (doprowadzając nawet do śmierci), jak też ulec nagłemu porzuceniu.

W każdy kolejny epizod bohaterowie angażują się ze zmiennym entuzjazmem, zawsze znajduje się ktoś, kto powątpiewa, rozbija konwencję – klęska zaś następuje, gdy zaangażowani są wszyscy, tracąc do sytuacji jakikolwiek dystans. Utwór jest zatem ciekawy dla nas jako jedno z ujęć Gombrowiczowskiej koncepcji „teatru międzyludzkiego”, jednakże jego charakter w przekładzie ulega zatarciu, cytaty stają się nierozpoznawalne, właściwie należałoby go napisać od nowa, z wykorzystaniem sztuk aktualnie granych. Wtedy, być może, mielibyśmy z niego poważną intelektualną zabawę.

Adam Wiedemann „Przekrój” 18/2010