„Śniło mi się, że…” – któż z nas nie wypowiedział tego zdania choć raz w życiu. Sen to jedno z powszechniejszych doświadczeń ludzkości. Uniwersalne i wspólne wszystkim, a jednocześnie osobiste i niepowtarzalne. Zapamiętywanie i zapisywanie snów to osobna sztuka i umiejętność. Sny doniesione na brzeg jawy znikają bowiem momentalnie, jak rysunki na piasku zalewane przez morskie fale. Ale to nie jedyna przeszkoda. Swoistą logikę snu, według której wszystko się ze sobą wiąże, wszystko jest płynne i się nieustannie przekształca, sprawy dzieją się równocześnie, rzeczy i ludzie są tym, a jednocześnie czymś innym, trzeba zapisać racjonalnym językiem jawy. W tym przekładzie nieuchronnie coś tracimy, choć jednocześnie coś zyskujemy. Tym czymś jest opowieść, a stąd już krok do literatury. Ten krok wykonała Eliza Kącka w wydanej właśnie książce Po drugiej stronie siebie (Lokator, 2019).
Przyzwyczajeni jesteśmy, że w przypadku snów najważniejsza jest ich interpretacja. Począwszy od snów biblijnych, przez senniki powstające w starożytności, a potem, od późnego średniowiecza masowo drukowane i sprzedawane na targach i odpustach, aż po dwudziestowieczną psychoanalizę, ludzie próbują odgadnąć i zrozumieć co dany sen oznacza, co mówią nam przeżywane we śnie historie, co symbolizują widziane obrazy i osoby. Czynność ta ma wymiar poznawczy oraz terapeutyczny. Z pewnością ktoś z nastawieniem jungowskim, szukający archetypów, mitycznych prawzorów i odwiecznych mechanizmów, poszaleje sobie czytając książkę Kąckiej. Na przykład co oznacza nałóg łykania torebek z herbatą?
Ale dla mnie ważniejsze jest co innego. Kącka wydobywa ze snu, czy też raczej z opisu snu, przede wszystkim jego walor literacki. Wykorzystuje jego potencjał fabularny, walory językowe oraz siłę mechaniki wyobraźni. Jej opisy snów czytałem jak dziełka literatury gnomicznej, miniaturowe opowiadania albo poematy prozą, mające główną bohaterkę i fabułę, czasem całkiem wyraźnie (jak na sen) zarysowaną. Opowiadania niepokojące, zagadkowe, czasem z puentą, często zabawne. Kafka jest w Lidzbarku Warmińskim i hoduje patyczaki. Rewelację tę przekazuje narratorce Sienkiewicz, który się zastanawia, czy by mu nie wynająć pokoju w bloku na nowym osiedlu. Albo narratorce wyrasta ogon jaszczurczy. Przerabia więc ubrania, pisze podania o pracę dla osoby z ogonem. Albo rozmawia z Immanuelem Kantem, małym jak szczurek, a potem wsadza go do koperty i wysyła do Królewca.