Ten tekst mógł zaczynać się od słów: „Każdy uczeń polskiego liceum zna powieść Joego Brainarda, jednego z najwybitniejszych pisarzy XX wieku”. Mogłoby być też tak: „Na rynku polskim wyczerpał się wznowiony nakład powieści I remember, klasyki powieści eksperymentalnej – konieczny był kolejny dodruk”. Albo nawet tak: „Znów głośno o protestach środowisk prawicowych, które nie chcą na liście lektur szkolnych kontrowersyjnej powieści słynnego amerykańskiego pisarza”.
Ale jest tak. Dopiero teraz, w 2014 r., niemal 40 lat od pierwszego wydania, ukazuje się przekład słynnej amerykańskiej powieści po polsku – i to dzięki małej, niezależnej, krakowskiej oficynie Lokator. To autobiografia – powiem od razu. Ale specyficzna. Jest to rodzaj intymnego pamiętnika, może nawet spowiedzi?
Luźny ciąg fraz, jakoś podskórnie nawiązujący do ducha literatury strumienia świadomości, wyliczający kolejne wspomnienia. I każde jako zdanie zaczynające się od słowa „Pamiętam”. I każde oddzielone akapitem – jakby samodzielne, brzmiące własnym głosem. Oddzielne, choć połączone z resztą zdań. Są to frazy bardzo różne. „Pamiętam place zabaw z drabinkami i dziewczyny, które nie przejmowały się, gdy widziałeś ich majtki”. „Pamiętam płaszcze nieprzemakalne z żółtego kauczku, z dopasowanymi kapturami”. „Pamiętam, jak po spotkaniach towarzyskich bywałem na siebie wściekły, że okazałem się nudziarzem”. „Pamiętam moją pierwszą amfę. Dał mi ją Ted Berringan. Nie spałem całą noc, wykonując setki rysunków. Pamiętam zwłaszcza jeden – filiżankę do kawy”. „Pamietam, że zastanawiałem się, jak założyć gumkę z godnością i wdziękiem, w pewnych okolicznościach”. „Pamiętam cały ten szum wokół Buszującego w zbożu”. „Pamiętam, że nie krzyżowałem nóg. (Noga na nogę). Uważałem, że to wygląda pedalsko”. Prywatne, a nawet intymne wspomnienia – niekoniecznie grzeczne. Ale i szersze spostrzeżenia dotyczące tego, co się w Ameryce lat 50. i 60. działo. „I remember” to mozaikowa kompozycja dzieciństwa, popkultury, własnej cielesności i tożsamości seksualnej, polityki i obyczajowości. A wszystko rozpisane na dwie Ameryki – tę prowincjonalną i tę szaloną, rodem z Nowego Jorku. Bo przybyły do wielkiego miasta z Oklahomy Joe Brainard był w latach 60. objawieniem wśród bohemy artystycznej. Zdolny ilustrator, rysownik, malarz. Bywalec modnych klubów. Wreszcie ofiara AIDS. Książka wywołała szum w momencie swojego wydania. Mówię o tym pierwszym, amerykańskim. Szybko stała się głośna. Słowa takie jak „sensacja” lub „geniusz” w jej kontekście padały często. Inspirowała kolejnych artystów – Denisa Hirsona, Teda Berrigana, Kenwarda Elmslie, Harry’ego Matthewsa i Georgesa Pereca. Amerykański pisarz Paul Auster stwierdził krótko: „to arcydzieło”. Czy trzeba większej rekomendacji?
Dziennik Polski – 31 lipca 2014 – Łukasz Gazur