Misja, pasja, odpowiedzialność, satysfakcja – te słowa najczęściej powtarzają właściciele niewielkich oficyn wydawniczych. Jak sobie radzą w niszy? Co mogą przeciwstawić gigantom? Co oferują czytelnikom? Dlaczego nie satysfakcjonuje ich praca w dużych oficynach? Jakich wydawców warto obserwować? Wreszcie: czy prowadzenie własnego wydawnictwa się opłaca?

Rynek książki rządzi się swoimi prawami. Tytuły, które zyskują największą popularność i lądują na listach bestsellerów nic nie mówią o jego różnorodności. Przeciętny czytelnik odwiedzający sieciową księgarnię w centrum handlowym nawet nie zdaje sobie sprawy, że prezentuje mu się tylko wyselekcjonowane książki – albo papkę spreparowaną z myślą o książkowym top 10, albo tytuły pochodzące z wydawniczych molochów, które mają zarezerwowane reprezentacyjne miejsce na książkowych półkach. A jest to tylko wierzchołek góry lodowej. Reszta jest niewidoczna.
Myliłby się ten, kto twierdzi, że w księgarni znaleźć można wszystko. Nic bardziej błędnego. Dzisiaj, żeby znaleźć odpowiednią książkę, trzeba się nieźle natrudzić. Uwolnienie rynku sprawiło, że skończył się czas hegemonii państwowych wydawnictw. Każdy mógł założyć własną oficynę i – przy sporej dozie uporu i jeszcze większym poświęceniu – wydawać to, na co miał ochotę. Wiele tak zorganizowanych firm padło w konfrontacji z nieubłaganymi prawami rynku. Ale wiele istnieje nadal, kolejne zaś ciągle powstają. I właśnie tam – w setkach małych i bardzo małych wydawnictw – ukazują się dziesiątki tysięcy książek. Problem w tym, że do wielu spośród tych tytułów ciężko jest dotrzeć. Niektóre małe wydawnictwa nie mogą sobie bowiem pozwolić na dystrybucję w sieciówkach – zostaje wtedy internet i niezależne, branżowe księgarnie. Ale i to nie zawsze skutkuje. Do klienta próbują zatem docierać na targach książki, spotkaniach autorskich, nieraz za pomocą szeptanego marketingu. Innym oficynom się udało i – choć zaczynały od chałupniczych edycji – dziś jest o nich coraz głośniej.

Poniżej przedstawiamy subiektywną listę niszowych wydawnictw. Przyglądamy się ich działaniom, pytamy o sposób na przebicie się do czytelnika. Oto nasza alternatywna top 10 (kolejność przypadkowa).


Warszawskie Wydawnictwo Nisza
Krakowski Karakter
Krakowska Korporacja Ha!art 
Wrocławskie Biuro Literackie
Wydawnictwo Pogranicze

Wydawnictwo Lokator powstało równolegle z powstaniem krakowskiego klubu Lokator w 2001 roku. Przez pierwsze lata działało jako nieoficjalna oficyna, publikująca artziny, katalogi wystawowe oraz niskonakładowe książki autorskie. Od 2006 roku rozpoczęło oficjalnie zarejestrowaną działalność, powołując do życia pierwsze tytuły z numerami ISBN oraz z dystrybucją ogólnopolską. Od 2011 roku otworzyło księgarnię patronacką Lokator, która poza własnymi tytułami posiada w swojej ofercie niszowe i dbające o jakość edytorską wydawnictwa.

Szefem wydawnictwa jest Piotr PIO Kaliński – grafik, fotografik, absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie (dyplom w pracowni książki prof. Romana Banaszewskiego). Doświadczenie graficzne i edytorskie pozwoliło mu podjąć najprostszą i najbardziej oczywistą z wydawniczych decyzji i opublikować… własne książki. Z czasem rozszerzył działalność i rozpoczął publikowanie dzieł młodych krakowskich poetów (Marcin Pawlik) i prozaików (Jerzy Franczak).

Jednakże najważniejszym nazwiskiem w katalogu Lokatora i niejako jego lokomotywą jest Georges Perec, ekstrawagancki członek grupy literatury potencjalnej OuLiPo, jeden z najważniejszych autorów XX wieku. Krakowskie wydawnictwo rozpoczęło edycję dzieł Pereca wznowieniami tytułów „Człowiek, który śpi” oraz „Gabinet kolekcjonera”. W następnej kolejności ukazały się tomy „Teatr I”, „Urodziłem się. Eseje” oraz „Pamiętam że”.

Wydawnictwo Smak Słowa
Wydawnictwo Dwie Siostry
Wrocławskie wydawnictwo Afera
Wydawnictwo Forma

Jak dobrze wystartować?
Ta krótka lista (nader krótka – aby wyczerpać temat trzeba byłoby opisać o wiele więcej oficyn) uświadamia z jakimi problemami borykają się małe wydawnictwa, a także pokazuje, w czym należy upatrywać ich sukcesu. Istotne jest to, że większość szefów małych oficyn była wcześniej związana z branżą wydawniczą lub prasową, ewentualnie z ośrodkami kulturalno-literackimi. Nic w tym dziwnego – jeśli ktoś chce się zajmować rynkiem tak specyficznym, nie może być człowiekiem z zewnątrz, któremu nagle zamarzy się prowadzenie wydawnictwa. Choć i takie przypadki się zdarzają: „W 2005 roku trzy koleżanki zebrały swoje oszczędności i wydały książkę, która je zachwyciła swoją mądrością, poezją i humorem. Przez pierwsze lata pracowałyśmy po omacku, opierając się na intuicji. Żyłyśmy w pewnym obłędzie, kierując się siłą woli a nie biznesplanem. Miałyśmy szczęście” – mówi ze śmiechem jedna z założycielek wydawnictwa Dwie Siostry. Dziś podeszłaby do wydawniczego startu inaczej. Dlatego też za prowadzenie oficyn wydawniczych zabierają się ludzie związani z lokalnym życiem kulturalnym (Forma, Ha!art, Biuro Literackie), projektanci graficzni (Lokator, Karakter), tłumacze (Afera, Karakter) oraz byli pracownicy wydawnictw lub domów mediowych. Czasami jednak dogłębna wiedza, znajomość rynku i doświadczenie branżowe mogą nie wystarczyć. Rynek książki podlega bowiem ogromnej dynamice zmian, zdarzają się sezony, w których gusta publiczności potrafią odwrócić się o 180 stopni. Liczy się wówczas umiejętność szybkiego przystosowania do nowych sytuacji i wyczucie chwili, o czym opowiada Anna Świtajska ze Smaku Słowa: „Przed założeniem własnego wydawnictwa pracowałam wiele lat w Gdańskim Wydawnictwie Psychologicznym, w którym kierowałam działem naukowym, miałam zatem prawie 13-letnie doświadczenie w pracy w branży wydawniczej. Jednak realia rynku książki w Polsce tak szybko i niekiedy gwałtownie się zmieniają, że właściwie nieustająco trzeba się uczyć kompletnie nowych rzeczy i sposobów postępowania, bo stare, znane wzorce w nowej rzeczywistości często się nie sprawdzają”.

Misja i kompromis
Dlaczego tak wielu pracowników wydawniczych gigantów zerwało ze stabilnością i rozpoczęło działanie (nierzadko okupione stresem, brakiem czasu, w skrajnych przypadkach nawet bankructwem) na własną rękę? Odpowiedź jest jedna i wszyscy mali wydawcy wygłaszają ją chórem – niezależność i osobisty wręcz stosunek do wydawanych pozycji. W wypowiedziach pojawiają się słowa: misja, pasja, odpowiedzialność, satysfakcja. „Jest to rodzaj misji i poczucia, że przekazujemy dzieciom niepodważalne wartości. Budzimy ich wrażliwość, emocje i dajemy możliwość nauki, która nie kojarzy się z udręką” – mówi szefowa Dwóch Sióstr. Paweł Nowakowski z Formy zauważa, że wychodzi ze swoją ofertą nie tylko do czytelników, ale także wspomaga wartościowych autorów: „Mamy świadomość tego, że nawet niektórzy wybitni autorzy, których książki publikujemy, nie znaleźliby dzisiaj innego wydawcy”. Właścicielka Smaku Słowa zauważa jednak drugą stronę medalu: „Dla mnie najcenniejsza w byciu wydawcą jest niezależność, którą mam i możliwość wydawania książek, które mnie się podobają. Bo sama praca nad takimi książkami daje bezcenną, nieprzeliczalną na pieniądze satysfakcję. Sama przyjemność, jaką czerpie się z pracy nad dobrą książką to jednak trochę za mało, żeby utrzymać wydawnictwo, więc trzeba czasem pójść na kompromis”. O kompromisie trzeba zacząć myśleć wtedy, gdy już opadnie pierwszy entuzjazm i trzeba zacząć myśleć o dochodach. Lub, mówiąc mniej ekonomicznym, a bardziej „misyjnym” językiem – o czytelniku.

Czytelnik schowany za krytykiem
O czytelniku, o którym wiadomo, że istnieje, ale nie wiadomo, jak do niego dotrzeć, albowiem wszystkie kanały reklamowe oraz rynek zbytu (dystrybutorzy i księgarnie sieciowe) zawłaszczone są przez wydawnictwa mainstreamowe.  „Wartościowa literatura nie leży z całą pewnością na najlepiej wyeksponowanych półkach w księgarni. Ba! nawet w sklepach internetowych trzeba się jej naszukać. Ale z drugiej strony, jeśli już czytelnik zainteresował się książką, to z łatwością może ją zdobyć. Ze względu na wysiłek, jaki trzeba niekiedy podjąć, żeby znaleźć wartościową książkę, już na starcie wielu czytelników odpada, dlatego właśnie nakłady takich książek są zdecydowanie mniejsze” – mówi Anna Świtajska. Za taką sytuację wydawcy obwiniają jednak nie silniejszą konkurencję, ale media, które – jak mówi Piotr Kaliński z Lokatora – kreują mainstream. I zaczyna się zbiorowe psioczenie na media (które, en masse, nie są zainteresowane wartościową literaturą) z jednoczesnym bronieniem niewielkiej grupki dziennikarzy, którzy wciąż chcą się upominać o coś więcej niż masówkę. „Jeśli chodzi o media, to rzeczywiście jest niezwykle trudno przebić się z książkami, które nie są z góry uznawane za bestsellery, które będą pożądane przez wszystkich i natychmiast oraz zalegną na topowych półkach Empiku. Jest jednak ciągle wielu niezależnych dziennikarzy, którzy piszą o literaturze i którym chce się zagłębić w książkę, spróbować czegoś innego, którzy chcą odejść od sztampy” (Smak Słowa). „Ci, którzy zawodowo zajmują się popularyzacją czytelnictwa,  bardzo często są przedstawicielami koncernów medialnych, dla których o wiele istotniejszą od jakości literackiej jest ilość sprzedanych książek” (Forma). „Małe oficyny nie mają pieniędzy na reklamę. Możemy natomiast liczyć na inteligentnych dziennikarzy, którzy potrafią docenić nasze książki, ale to kropla w morzu potrzeb, bo niewiele jest w mediach miejsca na literaturę” (Dwie Siostry).

Różne rodzaje przynęt
Trzeba zatem radzić sobie inaczej. Skoro mało kto chce pisać o wartościowej literaturze, trzeba sięgnąć po nietypowe sposoby promocji – tutaj w uprzywilejowanej pozycji znajduje się wydawnictwo Dwie Siostry, które swoją ofertę kieruje do czytelnika dziecięcego, w związku z czym może sobie pozwolić na spotkania, szalone warsztaty i zwariowane gry literackie. Odpowiednikiem tych szaleństw będą na przykład festiwale organizowane przez Biuro Literackie, w trakcie których odbywają się koncerty muzyczne, slamy czy przedstawienia teatralne. Kiedy nie można sobie pozwolić na rozbuchaną formę, warto pójść w druga stronę, decydując się na niezwykle bezpośredni kontakt z każdym czytelnikiem – newslettery, konkursy i kameralne spotkania autorskie, podczas których można w niezobowiązujący sposób porozmawiać z ulubionym autorem są również nie do przecenienia.

Wszyscy mali wydawcy stawiają natomiast na oprawę graficzną. Rzeczywiście – w zalewie okładkowej tandety książki Niszy, Karakteru czy Lokatora wyróżniają się nie tylko edytorską estetyką, lecz także można je natychmiast rozpoznawać, co nie pozostaje bez znaczenia w czasach, gdy każdy produkt ma mało czasu, by zaistnieć w świadomości odbiorcy. A intrygująca okładka łatwiej zapada w pamięć. Czasami wystarczy nawet nieco odmienny format książki, na co zdecydowała się Forma: „wydajemy książki w formacie kwadratu, co wynikało z architektonicznych skłonności i szczególnego stosunku do przestrzeni, a więc także do powierzchni. Kwadrat, jak wiadomo, jest figurą idealną. A warto również pamiętać o tym, iż w matematyce występuje coś takiego, co nazywane jest kwadratem magicznym. Jest to szczególny rodzaj macierzy. Artyści wielokrotnie się tym inspirowali. Choćby Albrecht Dürer. Dlatego też związaliśmy się z kwadratem począwszy od serii »Kwadrat«. I nie był to chyba zły wybór, bo już dwie pierwsze pozycje zostały zauważone nie tylko ze względu na ich wartości literackie, ale również z racji specyficznego formatu, co odnotowano z uznaniem na łamach »Wydawcy« przy okazji konkursu Edycja”.

Czy to się w ogóle opłaca?
Niektórzy wydawcy nie chcą odpowiedzieć na to pytanie, należy jednak domniemywać, że skoro nadal działają (a w większości działają z coraz większym impetem), to mimo wszystko jest to interes dochodowy. A co najważniejsze – przynoszący profity z robienia czegoś, co daje również ogromną satysfakcję. Nie bez znaczenia pozostaje też fakt, że w ostatnich latach, po otwarciu się na Unię Europejską i poszerzeniu ofert współpracy międzynarodowej, nieco łatwiej zdobyć pieniądze na działalność – wydawcy nauczyli się zręcznie poruszać pośród ofert stypendialnych, grantów i programów wspierających tłumaczenia.

Ale ponówmy pytanie – czy działalność wydawnicza jest opłacalna? „Jeżeli ma się na nią dobry pomysł, jest się konsekwentnym i upartym, to tak” – mówi Julia Różewicz z Afery. „Wydawnictwo powinno być oczywiście działalnością biznesową i powinno przynosić dochody. Myślę jednak, że w wypadku małych wydawnictw nie wystarczy sam profesjonalizm, że napotyka się na swej drodze tyle przeszkód, tyle nieoczekiwanych zmian, tyle zawodów, że bez ogromnej wprost pasji i wiary w sukces nie byłoby się w stanie tego wszystkiego znieść. Zatem odpowiem tak – dla mnie to jednak przede wszystkim pasja” (Smak Słowa). „Powiedzmy: mało opłacalna” (Dwie Siostry). Paweł Nowakowski z Formy wprowadza pojęcie opłacalności ideowej: „Taka działalność wydawnicza, jaką prowadzi Forma, jest opłacalna tylko ze względów ideowych, bo w pewien sposób podobna jest do działalności jaką prowadziły wydawnictwa drugiego obiegu w PRL-u. Oczywiście w działalności tej nie ma obecnie żadnego elementu martyrologicznego. Podobnie jak wtedy istnieje jednak chęć dotarcia do odbiorcy z czymś, czego nie lubią mass media”. Piotr Kaliński z Lokatora odpowiada zaś wymijająco: „Opłaca się robić dobre rzeczy”.

„Opłaca się robić dobre rzeczy”. Wydawnictwa w niszy
, autor: