[…] Niejednokrotnie podczas długotrwałej lektury doświadczałam osobliwego zdumienia. Niekoniecznie nawet tym, co proponuje – sobie czy czytelnikowi – Pessoa, ale tym, jak drastycznie się nie oszczędza i jak nie mniej nieustępliwie wymaga od tekstu, by za każdym razem mówił właściwie wszystko. W zasadzie każdy z fragmentów Księgi niepokojukonstruuje kosmos, do którego bardzo trudno wkroczyć, nie stając się zarazem, przynajmniej chwilowym, niewolnikiem myśli pisarza. Częściowo można to uznać za pewnego rodzaju eskalację empatii, często skierowanej raczej w tę intelektualną stronę (czy empatia może być także intelektualna? dzięki takim pisarzom jak Pessoa – tak).


Centralną kwestią jest jednak raczej to, że Księga niepokoju – to przedziwne dzieło napisane po portugalsku – zdaje się wielokrotnie wydobywać to, co krążyło nam gdzieś z tyłu głowy od wielu miesięcy. Warto jeszcze wspomnieć o w pewien sposób wdzięcznych frazach, które spokojnie można by rozpoznać jako najlepsze z wypowiedzi na przykład Warhola (lub artystów późniejszych; to skądinąd kolejne potwierdzenie mojego przekonania, że Księga niepokoju zawieszona jest w przedziwnym bezczasie, mimo że doświadczenia historyczne są tu wyraźnie obecne): Po źle przespanej nocy nikt nas nie lubi albo Życie praktyczne zawsze wydawało mi się najmniej wygodnym rodzajem samobójstwa. Te i inne zdania z serii „aforyzmy Ferdynanda Pessoi na każdy mroczny dzień twojego życia” nie tylko nie składają się na tzw. literaturę mądrościową, ale stanowią almanach dla melancholików z każdej szerokości geograficznej. Melancholijna rozpusta, jakiej można się oddać, czytając Księgę niepokoju,pozbawiona jest kulminacji. Rozwijająca się w różnych kierunkach lektura prowadzi zawsze do rozpraszania pewności i konkluzji. Konkluzji nie ma i nie będzie, mimo że ambicji dotarcia do esencji, sedna i ostateczności nie sposób Pessoi odmówić.

Człowiek nie powinien mieć możliwości oglądania własnej twarzy. To rzecz najstraszniejsza z możliwych. Natura obdarowała go niemożnością oglądania twarzy, podobnie jak uniemożliwiła mu wpatrywanie się sobie w oczy. Mógł oglądać swoją twarz tylko w tafli rzek i jezior. I nawet postawa, którą wtedy musiał przyjmować, była znamiennym symbolem – musiał się pochylić, poniżyć, aby popełnić tę niegodziwość oglądania siebie samego. Twórca lustra zatruł ludzką duszę. Co więc do zaoferowania ma w obliczu takich ustaleń Pessoa? Kolejny fragment, kolejny piruet (jak można sobie wyobrazić) nad przepaścią własnego tekstu. O własnym pisaniu sam mówi zresztą bardzo wiele – o tym, że jedyne, co można wiedzieć, to że zawsze pisze się źle i że on sam pisze wtedy, gdy ulega pewnej chwili nieuwagi. Ponad czterysta stron pisma portugalskiego pisarza zmarłego w 1935 roku to niepokój i nieuwaga czyhająca nie tylko na autora, ale również na czytelnika, który sięgając po tę książkę, będzie musiał zdecydować, czy zostanie przy niej na długie godziny, czy też przebierał będzie wśród fragmentów, szukając tych, które się nie ześlizną podczas czytania. Jedno jest pewne – to książka, która wystarczyć może na lata. Mnie wystarczyła na rzadko przerywaną, bardzo długą lekturę. Niczego nie żałuję.

„JEST LIZBONA, ALE NIE MA KONKLUZJI” (FERNANDO PESSOA „KSIĘGA NIEPOKOJU”) AUTOR: OLGA SZMIDT – 09 . 12 . 2013

CZYTAJ CAŁOŚĆ >>>