okladka_CAMPOS_www
Mój kandydat do literackiego Nobla nie dość, że nie żyje, to nawet nie istniał.

To Alvaro de Campos, którego wymyślił Fernando Pessoa. W Wydawnictwie Lokator ukazały się dopiero co jego „Wiersze zebrane” w przekładzie Wojciecha Charchalisa (w oprawie graficznej PIO Kalińskiego).
Pessoa wymyślił go od A do Z: dał mu życiorys i charakter (choleryczny). Takich heteronimów stworzył mnóstwo (do dziś nie wiadomo, ile). Aby ożywić życie literackie, stworzył nawet grupę literacką z fikcyjnych poetów, która kłóciła się ze sobą – Alvaro de Campos krytykował samego Pessoę czy Bernarda Soaresa, którym to heteronimem podpisał Pessoa „Księgę Niepokoju”.

Nie tylko używał ich podczas pisania, ale wcielał się w te postaci. Kiedyś Pessoa przyszedł na spotkanie jako Alvaro de Campos i zachowywał się w sposób opryskliwy i niemiły. Alvaro de Campos pisał niestarannie, stąd trudność tłumacza i redaktorów: czy te niechlujności i błędy były zamierzone czy przypadkowe?

Dzięki de Camposowi Pessoa mógł robić w poezji to, czego mu, być może, nie wypadało – wiersz stawał się na przykład strumieniem emocji. I te wiersze są niezwykle sugestywne. Kiedy de Campos pisze „Hej! Hopla!”, czytelnik ma ochotę odpowiedzieć: „Hej! Hopla!”. Zaraża entuzjazmem, niepohamowanym apetytem na pożarcie wszechświata: „Moja wyobraźnia to Łuk Triumfalny”. Czasem wścieka się: „Co, do cholery!”, „Teraz zaczyna się Manifest: / Kurwa!”.

Jego program to „podłożyć bombę przeznaczeniu” i czuć wszystko w zwielokrotnieniu: „W sumie najlepszym sposobem na podróżowanie jest odczuwanie/ Odczuwanie wszystkiego i na wszystkie sposoby./ Odczuwanie wszystkiego z przesadą, (…) Im więcej będę czuł jako różne osoby, / im więcej będę miał osobowości (…), / będę, będę czuł, będę żył, / bardziej będę posiadać totalne istnienie wszechświata”.

Im dalej, tym więcej u de Camposa rozczarowania. Co zrobiłem ze swoim życiem? „Jakie życie zrobiłem z życia?”. To pytanie pojawia się coraz częściej. Co to znaczy „wykorzystywać czas”? „Śpię niespokojnie i żyję w niespokojnym śnie”, „Moje serce jest opróżnionym wiadrem”. „Ucisz się niepotrzebne serce, ucisz się! / Ucisz się, bo nie ma na co czekać, / I dlatego nie ma też powodu do rozpaczy”.

Rezygnacja przeplata się z humorem: „Pewnego dnia w restauracji (…) podano mi miłość jako zimne flaki”. A „Wszystkie listy miłosne są / Żałosne”. Staje się kronikarzem rozpadu, niemożności wyjścia poza swoje życie, „Ach, opium bycia kimkolwiek innym!”.

Najciekawsze, że w tym „wszechczuciu” Alvaro nie przestaje być czujnym obserwatorem siebie i jednocześnie tworzy portret człowieka na rozdrożu. Takiego, który mógłby powiedzieć jak u Dantego: „W życia wędrówce, w połowie czasu/ Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi/ W głębi ciemnego znalazłem się lasu”.

Czytamy ten tom jak jeden poemat, rwany zapis życia, sejsmograf ogołocenia. Alvaro de Campos zresztą opisuje własną śmierć: „spokojna anonimowa twarz zmarłego”. Niesłychane jest też to, że w tym szaleńczym zapisie jest tak wiele tonów. Jego jest tak dużo – chociaż przecież nie istnieje. Za każdy razem możemy podążać inną ścieżką lektury. Alvaro de Camposa najchętniej cytowałabym w całości. Nie razi nawet, że „me smutne serce robi bum”. Czytelnik to przyjmie, co więcej, uwierzy w szczerość fikcyjnego poety i będzie chciał mu towarzyszyć. To jest właśnie siła literatury. Hej! Alvaro! Hopla!

PS. A jednak Nobel potrafi ucieszyć: Dylan! (chociaż liczyłam na Philipa Rotha)

czytaj całość >>>