Georges Perec
Gabinet Kolekcjonera
tłum. W. Brzozowski
Kraków 2010

 

Ponoć do napisania tego dziełka zainspirowała Pereca reprodukcja obrazu Willema van Haechta. Widzimy na nim kolekcjonera Cornelisa van der Geesta w otoczeniu znakomitych gości, możnowładców i artystów, którzy podziwiają jego niezwykłą kolekcję. Perec postanowił dać w słowie jego odpowiednik; stworzył wyimaginowaną kolekcję i wypełnił ją obrazami, a raczej – opisami obrazów… No właśnie, gra odbić, którą wprawia w ruch, początkowo przypomina zabieg z gatunku „mise en abyme”, szybko jednak zmienia się w literackie „trompe l’œil”. Perec nie bawi się w nieskończone powielanie przedstawień, lecz stawia przewrotne pytania o relacje między kopią i autentykiem, o status fikcji, o mechanizmy reprezentacji.
Fabuła „Gabinetu kolekcjonera” osnuta została wokół historii pewnej mistyfikacji. Oto na aukcji wystawione zostaje dzieło amerykańskiego malarza Heinricha Kürza, przedstawiające piwowara Hermanna Raffkego oraz jego kolekcję. Setka obrazów (w tym dzieła Van Eycka, Holbeina, Delacroix czy Poussina) została tu pieczołowicie zminiaturyzowana. Ale na tym nie koniec: w centrum obrazu znajduje się bowiem „Gabinet kolekcjonera”, a na nim „wszystkie te obrazy na nowo pomniejszone”. Zdumieni widzowie poczęli porównywać oryginały z ich kopiami i natrafili na szereg drobnych przekształceń; każde kolejne przedstawienie wprowadzało jakiś nowy, znaczący detal. Rzekome kopie ujawniały się więc jako reprezentacje, swego rodzaju różnicujące powtórzenia, otwierające pole grze malarskich znaków w nieskończoność.


Dodatkowa komplikacja wiąże się z tym, że Perec nie zamieszcza w swojej książce żadnych reprodukcji… I nic dziwnego. Nie może tego uczynić, gdyż obrazy z kolekcji Raffkego nie istnieją. Ich opisy zostały wygenerowane według prostego algorytmu na podstawie „Życia instrukcji obsługi”. Z każdego spośród dziewięćdziesięciu dziewięciu rozdziałów swojego opus magum Perec wyjmuje jakiś element (postać, przedmiot) i czyni tematem fikcyjnego płótna. Następnie próbuje przewrotnie potwierdzić jego autentyczność, przypisując nieistniejącemu dziełu autentyczne atrybucje, obudowując je uczonymi wywodami krytyków i historyków sztuki. Status cytowanych „źródeł” staje się jeszcze bardziej problematyczny, gdy okazuje się, że cała kolekcja jest częścią potężnej mistyfikacji: nikt taki jak Kürz nie istniał, podszywał się pod niego bratanek kolekcjonera, Humbert Raffke, natomiast „większość obrazów z kolekcji Raffkego jest fałszywych – tak jak większość szczegółów tej zmyślonej opowieści, powstałej wyłącznie dla przyjemności, w pogoni za szczególnym dreszczykiem, jaki daje stwarzanie pozorów”.
Co nam daje uczestniczenie w tej grze pozorów? Bez wątpienia – zgodnie z powyższą sugestią – przyjemność. Wchodzenie na coraz wyższe piętra tej mistyfikacji przynosi dużo czytelniczej frajdy. Ale nie tylko. „Gabinet kolekcjonera” ilustruje w pewnym sensie słynną maksymę Gorgiasza, wedle której sztuka jest oszustwem, w którym oszukujący jest uczciwszy od nieoszukującego, a oszukany mędrszy od nieoszukanego. Nabywcy obrazów z kolekcji Raffkego dali się nabrać, podobnie czytelnik dziełka Pereca… Ale czyż nie tego oczekujemy od literatury? Poza tym w jaki sposób mielibyśmy wyjść poza domenę iluzji? Obrazy, przedstawiające w przybliżeniu inne obrazy i obrastające uwiarygodniającymi je tekstami – czyż nie jest to obraz naszej egzystencji pośród znaków? Czy wypada w tej sytuacji nadal poszukiwać źródeł? Czy przystoi piać z zachwytu nad oryginałem, a gardzić podróbką? Opowieść Pereca inscenizuje te pytania w formie kunsztownych paradoksów. Celebracja wtórności czyni zeń jedno z najoryginalniejszych dzieł nowoczesnej literatury. 

Jerzy Franczak MISTYFIKACJA, Tygodnik Powszechny, Nr 16 (3133), 17 kwietnia 2011