Małgorzata I. Niemczyńska; Gazeta Wyborcza 14.11.2011
Fot. Michał Łepecki / Agencja Gazeta

Lokator przy ul. Krakowskiej 27 działał prężniej niż niejeden dom kultury. Nic więc dziwnego, że dwa lata temu w kategorii miejsce zwyciężył w naszym plebiscycie Kulturalne Odloty. Od niedawna klub mieści się przy ul. Mostowej 1 i nie jest już knajpą z piwem, a przytulną księgarniokawiarnią.

Małgorzata I. Niemczyńska: Nareszcie sam możesz chodzić na piwo.

Pio Kaliński: Udaje mi się to od września, bo zmieniliśmy godziny otwarcia i zamykamy teraz nie o trzeciej, czwartej rano, ale o 20. Potem sam mogę spokojnie iść się spotkać z kimś, kto wcześniej po prostu przychodził wieczorami do Lokatora. Ale nawyki pozostają. Nie tak dawno złapałem się na zbieraniu w knajpie pustych kufli ze stolika. Dziesięciu lat nie wykorzeni się jednak w trzy miesiące.

Skąd decyzja o zmianach?

Trochę z przesytu animacją kultury, ale przede wszystkim z braku czasu na własną pracę artystyczną. Zdałem sobie sprawę z tego, że jednak z bardzo wielu rzeczy muszę rezygnować. Pojawiła się kolejna propozycja wydania książki, a ja podziękowałem, bo stwierdziłem, że się po prostu nie wyrobię. Wtedy pomyślałem, że tak dalej być nie może. W końcu nie po to jestem grafikiem, by zajmować się sprzedażą piwa. I pojawił się pomysł zmiany profilu: zamiast klubu – księgarniokawiarnia. Chodziło o to, by dalej promować literaturę, ale jednak za dnia, a wieczorami móc się zająć czymś własnym. Po pół roku pracy, szukania i myślenia udało się otworzyć Lokatora na ul. Mostowej.

Ale czy to wciąż jest Lokator?

– Oczywiście. Nazwa zobowiązuje. To już trzecia przeprowadzka. Tak się składa, że wszystkie były regularnie co pięć lat. Mam w pudle dziesięć lat Lokatora, czyli plakaty ze wszystkich imprez, jakie zorganizowaliśmy przez ten czas. Będę je sobie oglądał na emeryturze.

Aż strach pomyśleć, co będzie za kolejne pięć lat (zakładając, że przeżyjemy koniec świata).

– Nie wiem. Ja nie planowałem pięć lat temu przeprowadzki. Odkryłem jednak, jak wielki potencjał drzemie w naszej działalności wydawniczej, którą na dobrą sprawę rozkręciliśmy nie tak dawno. Tak wiele możemy zrobić jako oficyna, że trochę szkoda tracić czas na siedzenie w knajpie. Książki, które wydajemy, się sprzedają. To nie jest martwy rynek. Mamy dużo planów. W grudniu, może w styczniu wydamy eseje Georges’a Pereca, na wiosnę ukażą się dwie książki Jacques’a Joueta. To będą pierwsze przekłady tego autora na język polski, choć we Francji jest bardzo znany. To żyjący jeszcze członek grupy OuLiPo, mamy nadzieję ściągnąć go do Krakowa. Spotkania w nowym Lokatorze będą się odbywały góra raz w miesiącu, za to będą wyjątkowe.

„Siedzenie w knajpie”, „sprzedaż piwa” – trochę pomniejszasz swoją dotychczasową działalność. W Lokatorze działo się przecież bardzo dużo: koncerty, wystawy, wieczory autorskie

– Działo się bardzo dużo, może nawet trochę za dużo. Byłem już zmęczony. Ale też w pewnym momencie zorientowałem się, że całe środowisko artystyczne, które skupiało się wokół Lokatora, gdzieś się rozpierzchło. Znajomi mają już swoje etaty, dzieci, obowiązki, a do mnie wpadają tylko od czasu do czasu. Jedynie pisarz Jurek Franczak przychodził jeszcze co rano jak do pracy, siadał przy stoliku i wyciągał laptopa. Teraz starzy „lokatorzy” wpadają czasem i w pierwszych słowach pytają, czy mamy piwo. A ja im mówię, że nie.