Fot: PIO ( Ida Linde i Justyna Czechowska) Wro 2015
Ida Linde jest pisarką oszczędną. Wydane dotychczas w polskim przekładzie książki szwedzkiej autorki – „Jeśli o tobie zapomnę, stanę się kimś innym” (2015) oraz „Poleciały w kosmos” (2016), obie przetłumaczone przez Justynę Czechowską – to pozycje objętościowo niewielkie, w poręcznym formacie. Nie ma w nich galerii bohaterów, epickiego zadęcia ani językowego nadmiaru. Linde tworzy miniprozy, z wyraźnie zawężoną liczbą postaci, a relacje między nimi sprowadzone zostają do najbardziej elementarnych. Nie jest to jednak proza spod znaku niedokończenia, rwania języka czy nadużycia wielokropka.
Wręcz przeciwnie – każde zdanie sprawia wrażenie domkniętego i skończonego. To bardziej aforyzmy, czyli frazy samowystarczalne, doskonałe – zgodnie z etymologią słowa „aphorismós”, oznaczającego „oddzielenie”, „osiągnięcie pewności”, „określenie”. Aforyzm to rebelia wobec całości, wykroczenie przeciwko systemowi, uderzające w każdą totalność. To nie tylko gatunek literacki, ale przede wszystkim sposób myślenia. Taką właśnie aforystką jest Ida Linde – drążącą relacje rodzinne, zbyt często uważane za naturalne i oczywiste, autorką szukającą szczelin w skodyfikowanych kulturowo rolach matki i dziecka, problematyzującą pozornie dobrze znane uczucia i emocje.
Aforyzm wiele zawdzięcza Hipokratesowi, który jego źródeł doszukiwał się w medycynie, proponując zmianę w formule stawiania diagnozy – nie przez magiczne wyjaśnienia fizycznych zmian i dolegliwości, lecz dzięki uważnej obserwacji i „lekturze” pacjenta. Diagnozowanie oznacza więc czujność wymagającą ostrości umysłu. Aforyzm rodzi się w chwili zetknięcia z rzeczywistością, nie wskutek myślowej spekulacji. Aforysta Nietzsche mówił w tym kontekście o „liryce myśli”, która jest właśnie uważną diagnozą: „Nie ufam systematykom i ustępuję im z drogi. Pożądanie systemu jest brakiem rzetelności” (przeł. Małgorzata Łukasiewicz).
Bliskość i dystans
Systemu pożąda Eleonore, bohaterka „Poleciały w kosmos”. Jest matką Silji i Sontag, dziewczynek, które we wnętrzach dwóch rakiet podróżują w kosmos; rozdzielone, lecz zmuszone do wzajemnej obserwacji. Córki nie są jednym ciałem, nie są siostrami, są tylko w tej samej historii, której zadaniem jest właśnie separacja – mówi im matka. Dzieciństwo samej Eleonore to czas oczekiwania, by stać się dorosłą, by się odłączyć, uciec, zanim dotknie ją język rodzinnych stron. Dotknie i utknie w jej krtani, przez co na zawsze już będzie musiała nim mówić. „Zaczęła od oddania Psa do weterynarza. Potem miała zostawić rodziców i dwie wielkie miłości. Miała zostawić jedną pracę dla innej. I, jak wszyscy, miała umrzeć i zostawić po sobie dwie córki” – to los Eleonore, streszczony przez Linde już na początku opowieści. „Liście rozwijają się bezlitośnie, nic ich nie powstrzymuje, nawet czas” (przeł. Justyna Czechowska) – pisze w jednym z wierszy Ida Linde. W tym bezlitosnym i niepowstrzymanym cyklu rozwoju i śmierci Eleonore wybiera Euklidesa, czyli zostaje matematyczką, bo przecież wszystko – jak mówi – można obliczyć. Linde pokazuje kobietę, której pojedynczość i szczególność rozsadza ramy zwyczajowo wyznaczane kobiecości. Tworzy postać daleką od obrazu macierzyństwa, utożsamionego z hojnością, dawaniem, wręcz całkowitym oddaniem siebie dzieciom. Matka Silji i Sontag projektuje ich życia jako osobne linie, a jedyną przestrzenią, którą mogły dzielić, była przestrzeń jej ciała. Nic więcej. Jednak osobność i rozdzielenie nie są tu przeciwieństwem bliskości. Separacja jest synonimem bliskości, zdaje się mówić Linde, tylko bowiem w sytuacji oddzielenia możliwa jest komunikacja, rozmowa. Eleonore oddziela się od rodziców, a potem od swoich córek, bo tylko w takich warunkach może zrodzić się relacja wzajemności.