Mamę mordercy Idy Linde z łatwością można nazwać książką o bezwarunkowej miłości matki do dziecka, o poświęceniu, o mierzeniu się z traumą. Fabuła jest dość prosta – samotna i zamknięta w sobie kobieta wychowuje przybranego syna, chłopak dojrzewa i niepokojąco się zmienia, aż pewnego dnia znika, a zamiast niego w mieszkaniu pojawia się policja. Gdy chłopak zostaje osądzony za morderstwo i zamknięty w więzieniu, jego matka rozpoczyna nowy etap życia. Macierzyństwo nie jest jednak ani głównym, ani jedynym tematem tej książki. Wbrew pozorom Henrietta, czyli tytułowa mama mordercy, nie jest w tej prozie określona wyłącznie poprzez relację z przybranym synem. Specyfika tej relacji jest raczej konsekwencją tego, kim bohaterka była już wcześniej i zapewne nie pozostało to bez wpływu na sposób wychowania jej dziecka. Mamy skłonność do postrzegania kobiet będącymi matkami wyłącznie przez pryzmat ich macierzyństwa. Okazuje się to jednak złudne, gdy bohaterka Linde stopniowo odsłania przed czytelnikiem rodzaj wyrwy w osobowości, dla której chłopiec mógł być co najwyżej lekarstwem, dodajmy od razu, że nieskutecznym.
Kim jest tytułowa bohaterka powieści Idy Linde? Cichą, samotną kobietą, pracującą w wydawnictwie i wychowującą przybranego syna, poświęcającą wszystkie siły dziecku, które wydaje się być całym jej światem. Jego dojrzewanie wytrąca bohaterkę z równowagi, a morderstwo wyłącznie pogłębia stan, w którym znalazła się już jakiś czas wcześniej. Nie wiemy o nim zbyt wiele, ale ze stopniowo odsłanianych przez narratorkę wspomnień wyłania się postać nieuleczalnie wyobcowana i depresyjna, niezdolna do nawiązywania i podtrzymywania więzi z innymi ludźmi. Dziecko pełni funkcję lekarstwa na pustkę, daje możliwość budowania relacji na własnych zasadach. Jednak gdy syn wchodzi w proces zyskiwania podmiotowości, matka nie może już go postrzegać jako części siebie. Zostaje więc zepchnięta w radykalną samotność, którą w powieści symbolizują zamknięte drzwi do pokoju chłopca, oddzielające ją od dawnego poczucia wspólnoty i wiedzy o tym, jakim stał się człowiekiem. Nagłemu poczuciu wyobcowania towarzyszy powrót lęku – tym razem zwielokrotnionego, bo odczuwanego przez oboje. Lęku przed światem czy przed sobą nawzajem – tego nie wiemy, ale gdy chłopiec zaczyna miewać brutalne koszmary, cały strach matki koncentruje się właśnie w nim. Dochodzi do paradoksu: kobieta obawia się obcości chłopca, który jest adoptowany i może nosić w sobie nieznane jej obciążenia, ale równocześnie jest przekonana, że syn został przez nią zarażony koszmarami sennymi, zakłada więc, że to ona skaziła go niepokojem. Jedno i drugie budzi w niej przerażenie, którego nie umie ukryć przed dzieckiem. Kolejne sytuacje, takie jak nieuzasadniona panika związana ze zgubionym nożem, sprawiają, że chłopak uświadamia sobie, że matka dopuszcza możliwość agresji z jego strony. Coraz więcej między nimi nieufności, kobieta biernie obserwuje, jak nastolatek wymyka się jej z rąk, odsuwa ją jak niepotrzebny mebel.