Półtora tysiąca drobnych cząstek wspomnień w oddzielnych akapitach, zawsze rozpoczynających się od słowa „pamiętam”. Prostota, owszem, ale w czym tkwi genialność tego pomysłu?
Z listów i wspomnień wiadomo, że Joe Brainard intensywnie czytał dzieła Gertrudy Stein, gdy w roku 1969 zaczynał pisać „I remember” (pozostawienie w przekładzie tytułu oryginalnego tłumacz dość przekonująco uzasadnił w swoim posłowiu), i nie ulega wątpliwości, że czytał wtedy także obie jej ekscentryczne autobiografie: „Autobiografię Alicji B. Toklas” (1933) i „Autobiografię każdego z nas” (1936). Ta ostatnia, jak pamiętamy, zaczyna się następująco: „Alicja B. Toklas napisała swoją teraz każdy będzie pisał swoją. Alicja B. Toklas pyta co będzie jeżeli wszyscy zaczną pisać swoje tak samo jak ona napisała swoją” (przekład Miry Michałowskiej).

Rychło się okazało, że niespełna trzydziestoletni Brainard rzeczywiście napisał „swoją” autobiografię – tyle że zupełnie inaczej niż Stein (czyli zarówno we własnym imieniu, jak w imieniu swej życiowej towarzyszki Alicji Toklas). Co więcej, całkiem niedługo to właśnie Brainard mógł się przekonać, jak to jest, gdy „wszyscy” (lub przynajmniej paru) zaczynają „pisać swoje tak samo, jak on swoją”.

Kapitalność – by wrócić do meritum – pomysłu Brainarda zasadza się, po pierwsze, na uznaniu, że wszystko może być ważne, nawet to, co w tradycyjnych wspomnieniach odruchowo się pomija; po drugie – i to jest chyba najistotniejsze – na wynalezieniu mechanizmu, który nie tylko, a właściwie nie tyle porządkuje wspomnienia, ile je ewokuje, uzmysławia, powołuje do życia, umożliwia zaistnienie – i wreszcie, w tekście „I remember” oferując pewną matrycę literackiego poziomu, do którego można się odwołać i z którym można się mierzyć.

Marcin Sendecki – Gazeta Wyborcza – 22.07.2014
CZYTAJ >>>