Tkaczyszyn-Dycki kolejne książki poetyckie zaplata jak dobierany warkocz, do znanych motywów dodaje coraz to inny. Czytamy więc jego nową, znakomitą książkę „Nie dam ci siebie w żadnej postaci”, ulegając wrażeniu, że znamy te wątki – tymczasem tu cały czas pojawiają się rzeczy niespodziewane. Historia rodzinna i trauma najmocniej pojawiła się w książce „Imię i znamię” w 2011 r., a tutaj schodzimy do piwniczki, z której ciotka z UPA wyszła bez oka, bo tak ją urządzili kuzyni z AK. Historia rodzinna jest historią walki bratobójczej, historią języka i ojczyzny (kilkakrotnie tutaj Dycki mierzy się z tym słowem, wypróbowuje je). Ale jego głównym tematem jest sama poezja, w której nie da się uciec od rodzinnej przeszłości, a nawet więcej – bez tej historii i bez choroby nie byłoby poezji. Nie można się uwolnić, nie można jej też zmienić. W takim razie czym jest wiersz, bezdomny, oddzielający się od samego poety? Wiersz może przywoływać imiona z przeszłości: „z których nic/nie zostało mimo pięknych początków”, ale jednocześnie w poezji istotna jest „spódniczka opnidupka ale i kuciapka”.
Dycki w kapitalny sposób łączy różne rejestry od wysokiego – wygnania, cierpienia po kuciapkę i ściemę (bo wiersz jest „ściemą” i kradzieżą „hniłków”), poeta to zarazem wygnaniec i wierszorób, który przygotowuje „dokrętki”. Ten tytuł „Nie dam ci siebie w żadnej postaci” zwodzi i jest rodzajem deklaracji nieuchwytności. I też puenta „Piosenka o języku ojczystym” okazuje się nie tyle zamknięciem, ile otwarciem nowego: „zawsze chodzi/wyłącznie o tę ciutkę/o tę boską drobinę/jaką jest język/ojczysty o nic więcej”. Dobrze być zwodzonym i wyprowadzanym przez Dyckiego na manowce.
Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Nie dam ci siebie w żadnej postaci, Wydawnictwo Lokator, Kraków 2016, s. 55