Wydawnictwo LOKATOR,
Kraków 2008
Kraków 2008
redakcja: M.Frukacz
opracowanie: PIO
wstęp: M.Giżycki
wydanie: pierwsze
ISBN: 978-83-925217-6-1
wersja językowa:
Polska
oprawa miękka
format 24x22cm
PROMOCJA!
cena: 29 zł
Coś się dzieje dobrego w polskiej animacji. Coś nowego. Coś, czego nie da się łatwo zaszufladkować, czemu nie da się nadać jednej etykietki.
Książka 24 klatki na sekundę. Rozmowy o animacji składa się z 21 wywiadów Mariusza Frukacza z twórcami animacji urodzonymi w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Wśród rozmówców Frukacza znaleźli się: Tomasz Bagiński, Wojciech Bąkowski, Anna Błaszczyk, Małgorzata Bosek, Tomasz Głodek, Andrzej Gosieniecki, Joanna Jasińska-Koronkiewicz, Janek Koza, Tomasz Kozak, Norman Leto, Maciej Majewski, Marta Pajek, Anna Pankiewicz, Izabela Plucińska, Kamil Polak, Tomasz Siwiński, Robert Sowa, Wiola Sowa, Edyta Turczanik, Wojciech Wawszczyk i Olga Wroniewicz. Są oni, zdaniem autora, reprezentatywni dla swojego pokolenia, które debiutowało na początku XXI wieku lub pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Pokolenia, które już dzisiaj stanowi o sile polskiej animacji świętującej w 2008 roku swój jubileusz. Ten rok jubileuszowy skłonił autora do pytań o to, dokąd zmierza polski film animowany, jaka jest jego przyszłość, ale też co inspiruje młodych twórców i jakie jest ich spojrzenie na historię animacji.
Obraz, który wyłania się z tych rozmów, pozwala czytelnikowi wyobrazić sobie, czym jest i czym może być dziś animacja, oraz zobaczyć, jakie tematy ogarnia uważny wzrok twórców. Osobom ciekawym warsztatu animatora książka odsłania zaplecze techniczne reżyserów, a tym, którzy chcą się animacją zająć, przybliża możliwe drogi, którymi mogą podążać. Wszystkim zaś, którzy znają najnowsze filmy animowane, pozwala pełniej poznać tworzących je artystów.
„24 klatki na sekundę” udowadniają, że nie tylko mamy dość pokaźną grupę utalentowanych młodych i dość młodych animatorów, którzy w większości debiutowali lub dali się szerzej poznać w XXI wieku, ale że prowadzą oni ze sobą interesujący dialog. Spierają się filmami, z których wiele odniosło już znaczące festiwalowe sukcesy, a także, dzięki niniejszej książce, słowami, poglądami.
Ciekawe, jak na przykład różnią się od siebie dwaj twórcy, którzy pozornie jadą na jednym wózku, obaj bowiem deklarują, że artystyczna animacja powinna być domeną ściśle powiązaną z tym, co dzieje się w sztuce współczesnej
i obaj odcinają się od twórczości społecznie (czytaj „doraźnie”) zaangażowanej. Myślę tu o Wojciechu Bąkowskim i Tomku Kozaku. A przecież to, co robią jest krańcowo różne, chociaż znów do pewnego tylko stopnia. Pierwszy, będąc poetą, odżegnuje się od literatury jako punktu wyjścia w filmie. Drugi, nie negując wagi dobrej plastyki w animacji, jawi się jako twórca nie tylko oczytany we współczesnej (i dawnej też) filozofii, ale i bardzo literacki. A przecież obaj są na swój sposób anarchistami, czy, jak to ujmuje Kozak, „anarchami”, odrzucającymi lewicę i prawicę i wszelakie wiążące umysł artysty tabu.
Na pewno bliżej im do siebie, niż, dajmy na to, do Tomka Bagińskiego, który zaprzecza, że to, co robi jest sztuką. Mówi szczerze i otwarcie: „Chciałem zawsze iść trochę w stronę kina komercyjnego, być komercyjnym reżyserem i powoli ten plan realizuję”. Pomiędzy tymi biegunami, które wyznaczają dwaj Tomkowie – Kozak i Bagiński – odnaleźć można cały wachlarz postaw. Użyteczną ich topografię zaproponował Wojtek Wawszczyk, dzieląc animację na autorską (artystyczną), rozrywkową (dobrą warsztatowo i plastycznie), tandetną (czyli pseudoartystyczną, sztampową, nieudolną technicznie itp.) i komercyjną (tę od reklam). Niewątpliwie sam autor tej klasyfikacji plasuje się bliżej Bagińskiego. Obaj zdobywali nagrody na tych samych przeglądach sztuki komputerowej: Animago i SIGGRAPH. Obaj deklarują, że interesuje ich klarowne opowiadanie historii. Obaj przywiązują dużą wagę do nowych technologii i czują się dobrze pracując w zespole. A przecież znów różni ich wiele. Wawszczyk wydaje się bardziej zakorzeniony w tradycji rodzimej czy centralnoeuropejskiej animacji, tej, w której liczy się metafora, drugie dno i własny słownik plastyczny. Bagiński, jakkolwiek różnie byłyby jego filmy interpretowane, wyrasta zdecydowanie z zachodniego komiksu i sztuki fantasy. Jest bardziej podatny na wpływy, z czego bynajmniej nie robię zarzutu. Wawszczyk, który mówi o sobie że ma dwa oblicza („dwie profesje”), jest jednak zdecydowanie autorem filmowym, podczas gdy Bagiński reprezentuje kino komercjalne w najlepszym wydaniu, czyli takie, które integruje pomysły wielu osób i nie nosi autorskiego piętna.
Interesujące są też różnice w podejściu rozmówców Mariusza Fukacza do warsztatu animatora. Nie mam tu na myśli oczywistego faktu, że twórcy posługują się różnymi środkami. Chodzi mi o kwestię znacznie bardziej fundamentalną, jak robić filmy, by pozostać w zgodzie ze sobą. Bagińskiemu i Wawszczykowi nie przeszkadza praca w zespole, wymagająca większych nakładów finansowych i zaplecza technologicznego. Potrafią jakoś zdobywać środki na realizację swoich pomysłów. Tomek Kozak mówi natomiast, że odszedł od animacji do sztuki video, gdyż nie chciał się pogodzić z tym, że o fundusze trzeba długo walczyć. Bąkowski natomiast świadomie tworzy takie filmy, by nikogo o pieniądze nie prosić. To jest kino autorskie w najbardziej szlachetnym, purystycznym i bezinteresownym wydaniu.
Przy lekturze wywiadów uderza też brak jakiejś Wielkiej Narracji, by – nie pozostając w tyle za Tomkiem Kozakiem – odwołać się do znanego filozofa, do której odnosiliby się, pozytywnie lub negatywnie, reprezentanci młodszej generacji polskich animatorów. W czasach ancien régime była nią oczywiście ideologia komunistyczna, za którą szedł obraz totalitarnego świata. Przenikała ona filmy Lenicy, Kijowicza, Szczechury, Schabenbecka, Antonisza, Czekały, Kuci, a nawet, do pewnego stopnia, Dumały. Po upadku PRL-u narrację komunistyczną zastąpiła religia katolicka i wartości mieszczańskie. Na polskiej scenie artystycznej zaowocowało to tak zwaną sztuką krytyczną. Animacja w zasadzie nie włączyła się w ten nurt. Nawet dwóch animatorów najbardziej świadomych tego, co się w innych sztukach dzieje – Kozak i Bąkowski – nie chcą być otwarcie krytyczni, chociaż ten ostatni przyznaje, że ilość krzyży w jego Kundelku ujadaj perełko rób piekło daje do myślenia. A jednak rzeczywistość i tak się tu i ówdzie przebija. Na przykład w feministycznym Dokumanimo Małgorzaty Bosek, o którym autorka sama skromnie mówi, że nie jest filmem o ambicjach analitycznych, tylko prostą obserwacją życia. Maciej Majewski wypomina nawet kolegom, że zbyt rzadko sięgają do polskich komiksów, które „opisują rzeczywistość taką naszą, bez kompleksów wielkiej produkcji” (na szczęście kultowy Jeż Jerzy jest właśnie ekranizowany przez zespół pod wodzą Wojtka Wawszczyka i Kuby Tarkowskiego).
Ogólnie jednak z wywiadów Fukacza wyłania się niezwykle różnorodna lista inspiracji i aspiracji polskiej młodej animacji. Dwudziesto i trzydziestoletni twórcy szukają dla siebie miejsca między małą abstrakcją dla wybranego widza (Olga Wroniewicz) a dużymi produkcjami kinowymi (Bagiński, Wawszczyk). Chcą eksperymentować (choć niechętnie używają tego słowa), kontemplować obrazy w ruchu, także bawić, od czasu do czasu szydzić i generalnie cieszyć się wolnością tworzenia. Nie usiłują natomiast być dydaktyczni, pouczać, moralizować. Nie łudzą się, że zmienią świat.
Marcin Giżycki N.Y 2008
Książka 24 klatki na sekundę. Rozmowy o animacji składa się z 21 wywiadów Mariusza Frukacza z twórcami animacji urodzonymi w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Wśród rozmówców Frukacza znaleźli się: Tomasz Bagiński, Wojciech Bąkowski, Anna Błaszczyk, Małgorzata Bosek, Tomasz Głodek, Andrzej Gosieniecki, Joanna Jasińska-Koronkiewicz, Janek Koza, Tomasz Kozak, Norman Leto, Maciej Majewski, Marta Pajek, Anna Pankiewicz, Izabela Plucińska, Kamil Polak, Tomasz Siwiński, Robert Sowa, Wiola Sowa, Edyta Turczanik, Wojciech Wawszczyk i Olga Wroniewicz. Są oni, zdaniem autora, reprezentatywni dla swojego pokolenia, które debiutowało na początku XXI wieku lub pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Pokolenia, które już dzisiaj stanowi o sile polskiej animacji świętującej w 2008 roku swój jubileusz. Ten rok jubileuszowy skłonił autora do pytań o to, dokąd zmierza polski film animowany, jaka jest jego przyszłość, ale też co inspiruje młodych twórców i jakie jest ich spojrzenie na historię animacji.
Obraz, który wyłania się z tych rozmów, pozwala czytelnikowi wyobrazić sobie, czym jest i czym może być dziś animacja, oraz zobaczyć, jakie tematy ogarnia uważny wzrok twórców. Osobom ciekawym warsztatu animatora książka odsłania zaplecze techniczne reżyserów, a tym, którzy chcą się animacją zająć, przybliża możliwe drogi, którymi mogą podążać. Wszystkim zaś, którzy znają najnowsze filmy animowane, pozwala pełniej poznać tworzących je artystów.
„24 klatki na sekundę” udowadniają, że nie tylko mamy dość pokaźną grupę utalentowanych młodych i dość młodych animatorów, którzy w większości debiutowali lub dali się szerzej poznać w XXI wieku, ale że prowadzą oni ze sobą interesujący dialog. Spierają się filmami, z których wiele odniosło już znaczące festiwalowe sukcesy, a także, dzięki niniejszej książce, słowami, poglądami.
Ciekawe, jak na przykład różnią się od siebie dwaj twórcy, którzy pozornie jadą na jednym wózku, obaj bowiem deklarują, że artystyczna animacja powinna być domeną ściśle powiązaną z tym, co dzieje się w sztuce współczesnej
i obaj odcinają się od twórczości społecznie (czytaj „doraźnie”) zaangażowanej. Myślę tu o Wojciechu Bąkowskim i Tomku Kozaku. A przecież to, co robią jest krańcowo różne, chociaż znów do pewnego tylko stopnia. Pierwszy, będąc poetą, odżegnuje się od literatury jako punktu wyjścia w filmie. Drugi, nie negując wagi dobrej plastyki w animacji, jawi się jako twórca nie tylko oczytany we współczesnej (i dawnej też) filozofii, ale i bardzo literacki. A przecież obaj są na swój sposób anarchistami, czy, jak to ujmuje Kozak, „anarchami”, odrzucającymi lewicę i prawicę i wszelakie wiążące umysł artysty tabu.
Na pewno bliżej im do siebie, niż, dajmy na to, do Tomka Bagińskiego, który zaprzecza, że to, co robi jest sztuką. Mówi szczerze i otwarcie: „Chciałem zawsze iść trochę w stronę kina komercyjnego, być komercyjnym reżyserem i powoli ten plan realizuję”. Pomiędzy tymi biegunami, które wyznaczają dwaj Tomkowie – Kozak i Bagiński – odnaleźć można cały wachlarz postaw. Użyteczną ich topografię zaproponował Wojtek Wawszczyk, dzieląc animację na autorską (artystyczną), rozrywkową (dobrą warsztatowo i plastycznie), tandetną (czyli pseudoartystyczną, sztampową, nieudolną technicznie itp.) i komercyjną (tę od reklam). Niewątpliwie sam autor tej klasyfikacji plasuje się bliżej Bagińskiego. Obaj zdobywali nagrody na tych samych przeglądach sztuki komputerowej: Animago i SIGGRAPH. Obaj deklarują, że interesuje ich klarowne opowiadanie historii. Obaj przywiązują dużą wagę do nowych technologii i czują się dobrze pracując w zespole. A przecież znów różni ich wiele. Wawszczyk wydaje się bardziej zakorzeniony w tradycji rodzimej czy centralnoeuropejskiej animacji, tej, w której liczy się metafora, drugie dno i własny słownik plastyczny. Bagiński, jakkolwiek różnie byłyby jego filmy interpretowane, wyrasta zdecydowanie z zachodniego komiksu i sztuki fantasy. Jest bardziej podatny na wpływy, z czego bynajmniej nie robię zarzutu. Wawszczyk, który mówi o sobie że ma dwa oblicza („dwie profesje”), jest jednak zdecydowanie autorem filmowym, podczas gdy Bagiński reprezentuje kino komercjalne w najlepszym wydaniu, czyli takie, które integruje pomysły wielu osób i nie nosi autorskiego piętna.
Interesujące są też różnice w podejściu rozmówców Mariusza Fukacza do warsztatu animatora. Nie mam tu na myśli oczywistego faktu, że twórcy posługują się różnymi środkami. Chodzi mi o kwestię znacznie bardziej fundamentalną, jak robić filmy, by pozostać w zgodzie ze sobą. Bagińskiemu i Wawszczykowi nie przeszkadza praca w zespole, wymagająca większych nakładów finansowych i zaplecza technologicznego. Potrafią jakoś zdobywać środki na realizację swoich pomysłów. Tomek Kozak mówi natomiast, że odszedł od animacji do sztuki video, gdyż nie chciał się pogodzić z tym, że o fundusze trzeba długo walczyć. Bąkowski natomiast świadomie tworzy takie filmy, by nikogo o pieniądze nie prosić. To jest kino autorskie w najbardziej szlachetnym, purystycznym i bezinteresownym wydaniu.
Przy lekturze wywiadów uderza też brak jakiejś Wielkiej Narracji, by – nie pozostając w tyle za Tomkiem Kozakiem – odwołać się do znanego filozofa, do której odnosiliby się, pozytywnie lub negatywnie, reprezentanci młodszej generacji polskich animatorów. W czasach ancien régime była nią oczywiście ideologia komunistyczna, za którą szedł obraz totalitarnego świata. Przenikała ona filmy Lenicy, Kijowicza, Szczechury, Schabenbecka, Antonisza, Czekały, Kuci, a nawet, do pewnego stopnia, Dumały. Po upadku PRL-u narrację komunistyczną zastąpiła religia katolicka i wartości mieszczańskie. Na polskiej scenie artystycznej zaowocowało to tak zwaną sztuką krytyczną. Animacja w zasadzie nie włączyła się w ten nurt. Nawet dwóch animatorów najbardziej świadomych tego, co się w innych sztukach dzieje – Kozak i Bąkowski – nie chcą być otwarcie krytyczni, chociaż ten ostatni przyznaje, że ilość krzyży w jego Kundelku ujadaj perełko rób piekło daje do myślenia. A jednak rzeczywistość i tak się tu i ówdzie przebija. Na przykład w feministycznym Dokumanimo Małgorzaty Bosek, o którym autorka sama skromnie mówi, że nie jest filmem o ambicjach analitycznych, tylko prostą obserwacją życia. Maciej Majewski wypomina nawet kolegom, że zbyt rzadko sięgają do polskich komiksów, które „opisują rzeczywistość taką naszą, bez kompleksów wielkiej produkcji” (na szczęście kultowy Jeż Jerzy jest właśnie ekranizowany przez zespół pod wodzą Wojtka Wawszczyka i Kuby Tarkowskiego).
Ogólnie jednak z wywiadów Fukacza wyłania się niezwykle różnorodna lista inspiracji i aspiracji polskiej młodej animacji. Dwudziesto i trzydziestoletni twórcy szukają dla siebie miejsca między małą abstrakcją dla wybranego widza (Olga Wroniewicz) a dużymi produkcjami kinowymi (Bagiński, Wawszczyk). Chcą eksperymentować (choć niechętnie używają tego słowa), kontemplować obrazy w ruchu, także bawić, od czasu do czasu szydzić i generalnie cieszyć się wolnością tworzenia. Nie usiłują natomiast być dydaktyczni, pouczać, moralizować. Nie łudzą się, że zmienią świat.
Marcin Giżycki N.Y 2008