Archiwa tagu: Krytycznym okiem

Jarosław CZECHOWICZ – „Na północ jedzie się, by umrzeć” Ida Linde

linda_okladka_450x210_REDwwwTrzecia wydana w Polsce książka Idy Linde jest bardzo filmową opowieścią. Nie tylko dlatego, że rozpoczyna ją spektakularna narracja o dwójce ludzi, którzy pozostawiają po sobie trupy, kontynuując szaleńczą podróż, podczas której chcą wyrwać z siebie tę intensywność istnienia, jakiej odmawiali sobie wcześniej z różnych powodów. Linde pokazuje, że każde życiowe zdarzenie zazębia się w biografiach wszystkich ludzi, którzy w nim uczestniczą. Stąd też panoramiczna perspektywa, późniejsze opowiadanie o losach wszystkich pośrednio lub bezpośrednio związanych z wydarzeniami otwierającymi książkę. Zdaje się, że tym razem będzie to coś innego, ale autorka konsekwentnie wraca do znanej nam poetyckiej stylistyki. Opowiada o ludziach, których łączy niecierpliwe oczekiwanie na zmianę. Takich, którzy boją się tych spodziewanych zmian, lecz wiedzą, że są one konieczne. Doświadczonych śmiercią. Linde obnaża swoich bohaterów, ich słabości, troski oraz tęsknoty. Pisze w sposób sugestywny o roli pamięci i zapominania. Stawia pytania o to, czym są i jak kształtują tożsamość. Prowadzi nas przez świat, w którym więcej chciałoby się usunąć z pamięci niż jej przywrócić. Czule, pięknie, ze zdaniami osiadającymi gdzieś w umyśle na zawsze. Jak to, gdy bliskość portretowana jest frazą „zlizuje z jej skóry niepokój całego świata”.

Tak, to w dużej mierze opowieść o ludzkim niepokoju. O tym, że nigdy nie jesteśmy gotowi na śmierć bliskich ludzi, a jednocześnie zdarza się, że bardzo jej pragniemy. Przeszłość odgrywa tutaj zasadniczą rolę, ale wydobywane są z niej tylko punktowe zdarzenia. Te naznaczające potem na zawsze i uniemożliwiające wydobycie się z lęków. Bohaterowie książki boją się i nie mogą nic zrobić ze źródłem swego strachu. Są w swoistym stanie oczekiwania. Może być jeszcze gorzej? Chwiejące się fundamenty świata mogą zatrząść się bardziej? Niewątpliwie Sara i Benjamin, których historia otwiera „Na północ jedzie się, by umrzeć”, stają wspólnie wobec takiej sytuacji granicznej. On ze swym nieokiełznanym buntem i złością na świat. Ona pragnąca po raz pierwszy w życiu poczuć, że należy sama do siebie. Ruszają w krótką, acz intensywną podróż. Benjamin strzela do ludzi. Sara obserwuje. Dzika namiętność idzie w parze z wyostrzonymi zmysłami, które nie pozwalają na analizę tego, co się dzieje. Ben nie chce być cieniem, którym był zawsze. Sara chce pożegnać w sobie ten dom rodzinny, w którym wszystko zawsze było obce, do wszystkiego trzeba było się dostosować. Oboje mają swoje tajemnice. Wystarczą im fizyczna bliskość, doświadczanie adrenaliny i podróż. Ale to nie jest powieść drogi. Ida Linde chce uruchomić pewien mechanizm przypominania sobie. Bena i Sary, ale także ludzi, z którymi powiąże ich mordercza wycieczka.
images

czytaj całość >>>

Krytycznym okiem o: „Poleciały w kosmos” Idy Linde

www_polecialywkosmosSubtelne, niepokojące, przesycone wieloznaczną symboliką i przejmująco opowiadające o ludzkich tęsknotach książki Idy Linde to prawdziwe literackie perełki. Po znakomitym zbiorze miniatur literackich „Jeśli o tobie zapomnę, stanę się kimś innym” otrzymujemy kolejną narrację szwedzkiej autorki w znakomitym przekładzie Justyny Czechowskiej. To ten niezwykły tandem – pisarki i tłumaczki – daje nam okazję do obcowania z literaturą inną, wyjątkową, w specyficzny sposób angażującą. Druga książka Linde to także rzecz, która skonstruowana została w taki sposób, że różnorodne opisy świata i jego przeżywania pogrążają nas w niepewności tego, co naprawdę ważne i nad czym należy pochylić się z większą uwagą. Będzie to zatem historia wielu interpretacji. Wspólna płaszczyzna czytelniczego porozumienia może nie być możliwa jak płaszczyzna porozumienia dwóch pokoleń, różnych wrażliwości, odmiennej odwagi do stawania się i decydowania o sobie. To książka zagadek, ale i odkrywania pewnych oczywistych prawd o ludzkiej naturze. W nieoczywistej formie oraz nieoczywistym języku.

„Poleciały w kosmos” to opowieść wielu doznań i przesłań. Podobnie jak pierwsza publikacja Idy Linde dotyka problemu śmiertelności i naszej wewnętrznej niezgody na nią. To ponownie rzecz o trudnych relacjach, bardzo intymnych i niezwykle złożonych. Książka, w której nakreślenie przestrzeni kosmosu może być jednocześnie symbolem wyzwolenia, jak i zagubienia. Linde opowiada o tym, że być razem w życiu to zawsze wybierać. O macierzyństwie przeżywanym na dwa różne sposoby i o dziecięcym pragnieniu akceptacji każdej inności, każdej oryginalnej formy wyrazu siebie.
(więcej…)

Bliskość i odchodzenie – Jarosław Czechowicz

„Jeśli o tobie zapomnę, stanę się kimś innym” – Ida Linde


To jedna z tych kameralnych opowieści – jak chociażby„Okna” Anny Arno – o naprawdę wielkich sprawach. Ida Linde wprowadza nas w niepokojący świat kilku końców, ale przede wszystkim prezentuje sceny zintensyfikowanego bycia razem. To poetycka opowieść o utracie naznaczona śladami, które zapisują się w pamięci dzięki barwom oraz zapamiętanym obrazom. O nostalgii w kolorze blue… Justyna Czechowska – tłumaczka książki – przeprowadziła nas przez świat wyobraźni chwilami naiwnej, ale za to wyobraźni totalnej. Takiej, która usiłuje zatrzymać każde odbicie rzeczywistości. Wytrzeć z niej niepokojące ciemne plamy. Pozostawić przy życiu umierających i zapisać na zawsze wspomnienia o życiu. „Jeśli o tobie zapomnę, stanę się kimś innym” to dramat rozpaczliwego zatrzymania czasu we dwoje. Takiego, który przemija zupełnie inaczej, w swoim rytmie, niespiesznym i bliskim melancholii.Łatwo opowiadać o śmierci jako czymś nieuchronnym czy bezlitosnym. Sztuką jest stworzenie poetyckiej etiudy z okresu, w którym nazywa się wszystko zbyt wcześnie i zbyt pospiesznie, byle tylko w pamięci pozostał czas, kiedy zmienia się kształt rzeczy, myśli i uczuć.

Larsson i dziadek chcieliby może wznieść się gdzieś poza pole grawitacyjne, które każe im być dokładnie w tym miejscu, w jakim się znajdują. „Dwa samoloty, które nie potrafią wystartować”, te słowa bawią dziadka, ale też dyskretnie sugerują ułomność nie do pogodzenia. Świat istnienia tej dwójki to rzeczywistość naznaczona niepokojącymi snami na zmianę z bezsennością i wspomnieniami o tej, która już odeszła. Narratorka kompulsywnie bada ślady po zmarłej babci, utwierdzając się jednocześnie w przekonaniu, że dziadek musi być wiecznie. Odbicia babci w starej twarzy, chropowatych dłoniach, w słowach wypowiadanych powoli i z namysłem stają się obrazem osobistych pragnień. Bo przecież czas, który spędzają razem, musi zostać jakoś uwieczniony. Musi przestać się dziać, aby można było odczuć przynależność do drugiego człowieka, do miejsc przez niego naznaczonych. Linde zadaje pytanie o to, co można zrobić, aby zasłużyć sobie na bliskość. Potem tę bliskość zatrzymać i nigdy więcej nie wspominać. Bo nie ma gotowości do utraty, nie ma pogodzenia z brakiem; wciąż ma trwać zbawienny czas teraźniejszy.
Ida Linde obrazuje w sposób bardzo plastyczny. Jest w tym subtelność, która musi mierzyć się z czymś okrutnym. Pośród nazw drobnych cudów przyrody pozostaje dwoje ludzi. Ta poetycka rozprawa z odchodzeniem daje nam także kilka definicji tego, co naprawdę bliskie. Jest się zaczarowanym przez bajkowy wręcz świat wokół. Ale w świecie tym pojawiają się mrok i cienie, krew i bezradność, jest też dużo grozy stopniowanej w taki sposób, że czujemy, iż każda kolejna scena to bolesne wołanie o to, by jutro nadeszło prawdziwe, spełnione i piękniejsze od tego, co dzieje się wokół dzisiaj.

czytaj dalej >>> 

Kobierki – Krytycznym okiem – Jarosław Czechowicz – Etylicznie, lingwistycznie, karkołomnie…

Mieliśmy „Tworki” Marka Bieńczyka i pracownika szpitala psychiatrycznego, którego szpitalna przestrzeń chroni przed wojną. Mamy dzisiaj „Kobierki” Grzegorza Franczaka – rzecz rozgrywającą się w dużej mierze pod Krakowem, w podobnym szpitalu. Tym razem nie pracownik, a pacjent jest w centrum zainteresowania. Przed czym kryje się bohater Franczaka? Przed niezdefiniowanym złem tego świata, które wpędziło go w nałóg. Przed okrucieństwem losu i własnej jaźni, jakie odrywają tak boleśnie od życia. „Kobierki” to lingwistyczny traktat o upadku, próbie ratowania siebie, ale przede wszystkim o pastwieniu się nad samym sobą, nad uległym nałogowi i ułomnym ciałem, nad głodem picia i głodem życia w piciu warunkowanym na czas określony.
Mam problem z tą książką. Duży problem. Jako literaturoznawca autor w języku daje z siebie wszystko. Przekracza nawet granice, które przekroczyć można tylko w stanie delirium, niekoniecznie alkoholowego. Językowo to książka rozbuchana, sarmacko rubaszna, drapieżna, prowokacyjna, irytująca i wychodząca językowi naprzeciw w takim znaczeniu, iż to w dyskursie akademickim, którego rozpaczliwe resztki chce zachować pijany bohater błądzący po rzeczywistości słów prostych i dosadnych, rozgrywa się dramat tej etylicznej epopei.

DALEJ >>>