Archiwa tagu: dwutygodnik

LUBIĘ TU BYĆ – O Lokatorze na Dwutygodniku

LUBIĘ TU BYĆ
ROZMOWA Z PIO KALIŃSKIM, MATEUSZEM PAKUŁĄ i Gosią Walendowską

Żyjemy w epoce wygody. Im łatwiejszy dostęp do literatury, tym lepiej. Nie mam problemu z tym, że ludzie kupują książki w dyskontach. Trzeba się cieszyć, że w ogóle czytają. A u nas w Lokatorze można nie tylko kupować, ale też oglądać i rozmawiać o książkach
MJ: Jak doszło do tego, że wydajesz książki autorów z grupy OuLiPo?

PIO: Zaczęło się od przenosin na Krakowską i od „Mrówkojada”, który wtedy wystartował. „Mrówki w czekoladzie” – czyli niezależny art-zin na najdziwniejsze tematy, wyszło tego aż 99 numerów – rządziły na Meiselsa.
Natomiast na Krakowskiej 27 bardzo dużo się zaczęło dziać, natłok imprez, koncertów, wystaw. Stworzyliśmy pismo, żeby powstała o tym wszystkim jakaś pamięć. Sporo się w nim udzielali Jacek Olczyk, Jurek Franczak, Grzegorz Jankowicz, ale też Jan Gondowicz, który pisał wykłady patafizyczne, Agnieszka Taborska, która do każdego numeru pisała felietony. Bardzo fajna grupa ludzi.
Jacek Olczyk – przetłumaczył „Teatr 1” Pereca. Od tego się zaczęło. Jak to oceniam z dzisiejszej perspektywy, to był największy błąd wydawnictwa, że „Teatr 1” poszedł na pierwszy ogień. To książka, która nawet dzisiaj się zupełnie nie sprzedaje, a ludzie sięgają po nią dopiero wtedy, kiedy kupią inne książki Pereca. Teraz dopiero mógłbym ją spokojnie wydać. Ale trzeba popełnić swoje pierwsze błędy. Wtedy to było wielkie wydarzenie: pierwsza książka z Serii Potencjalnej, plany na kolejne tytuły. To przedsięwzięcie zgromadziło też fajnych tłumaczy, bo i Annę Wasilewską, i Wawrzyńca Brzozowskiego. Dzięki temu kolejną książką był „Gabinet kolekcjonera”, który przetłumaczył Wawrzyniec, i „Człowiek, który śpi” w tłumaczeniu Anny Wasilewskiej. Natomiast lata wcześniej to Grzegorz Jankowicz zaraził mnie Perekiem po pierwszym wydaniu „Życia instrukcji obsługi”. Złamał kiedyś rękę i bardzo mu się nie chciało jechać na konferencję do Katowic, więc siedział w Lokatorze i przez cały dzień opowiadał mi fabułę „Życia instrukcji obsługi”. Zaraz po tym spotkaniu kupiłem własny egzemplarz. Później odbywały się spotkania patafizyczne, spirala została nakręcona, brnęliśmy w to dalej. A teraz, dzięki temu, że poznałem Jacques’a Joueta i bardziej osobiście wszedłem w struktury OuLiPo, jest mi łatwiej. Czuję się w tym świecie bardziej swojsko.

czytaj całość >>> 

ZDANIA ZASŁYSZANE W AUTOBUSIE – MACIEJ JAKUBOWIAK – DWUTYGODNIK.COM

Trup za kierownicą

Na tle tych formalnych eksperymentów „Mój piękny autobus” wypada niezwykle tradycyjnie, jak na powieść, którą spokojnie można by nazwać metafikcyjną czy nawet (ale tylko jeśli komuś by na tym szczególnie zależało) postmodernistyczną.

Historia jest prosta: Basile — kierowca autobusu, o który dba jak o własny — od wielu lat pokonuje tę samą trasę z wyjątkową regularnością, z której słynie. Jedną z jego pasażerek jest Odile, jego żona, nauczycielka wczesnoszkolna, która zrezygnowała niegdyś ze studiów i z marzeń o życiu w Paryżu, aby zamieszkać z Basilem na prowincji. Pewnego dnia do autobusu wsiada Hans Martin, atletycznie zbudowany Niemiec, który przyciąga uwagę Odile i uwodzi ją opowieściami o swoich podróżach. Odile pozwala się uwodzić, tym bardziej że Basile od dwudziestu lat konsekwentnie milczy. Basile, zaniepokojony wzmagającym się flirtem, który obserwuje w tylnym lusterku, postanawia udowodnić żonie, że i on potrafi dostarczyć jej wielu ekscytacji, łamie więc swoją codzienną rutynę i wyrusza „pięknym autobusem” w podróż po całej Francji i świecie. A wszystkiemu przygląda się, niewidziany przez nikogo, autor.

No, właśnie. Narrator, obecny jako głos, ale i — jak przynajmniej sam twierdzi — pasażer autobusu Basile’a, podaje się również za autora: za tego, który nie tylko opowiada historię miłosnego trójkąta w autobusie liniowym, ale i ją stwarza. Sprawa jest nawet bardziej skomplikowana, bo nie jest to autor omnipotentny, tworzący fikcyjny świat i jego bohaterów ex nihilo, a przez to posiadający nad nimi pełną kontrolę. Jouet — tak go nazwijmy, bo, jak sam podkreśla, to jego nazwisko znajduje się na okładce — od swoich bohaterów chce się czegoś dowiedzieć, więcej: chce się od nich czegoś nauczyć, co oznacza, że nie wszystko o nich wie i że mają oni swoje sprawy, od autora niezależne. „Wsiedliśmy więc — powiada narrator — wiedzeni ambicją obserwatora, z zamiarem, by tam przycupnąć i być niemym świadkiem”.

Ten autoreferencyjny ruch, w którym autor ujawnia swoje uwikłanie w powstający tekst, wywołuje też — to już akurat rzecz znana i przerabiana wiele razy — refleksję nad samą fikcją, regułami jej powstawania i prawami jej odbioru. Jouet nie jest w tej sprawie szczególnie subtelny, bo już na stronie siódmej mówi wprost: „Nie szukamy fikcji, tylko poszukiwania fikcji. Kiedy fikcja zaczyna się zanadto panoszyć, staje się zbyt brutalna. Fikcja jest przedłużeniem nudy. Liczy się polowanie, nie królik”.

Ale tym, co się liczy naprawdę, jest autobus. Szybko staje się jasne, że autobus Basile’a jest nie tylko podstawowym miejscem akcji, ale przede wszystkim figurą opowieści. Owszem, Jouet wykorzystuje stary topos podróży-opowieści, ale robi to w przewrotny sposób, zasadniczą część akcji umieszczając w nieruchomej przestrzeni wnętrza autobusu, do której obrazy świata docierają przez ekran — szyb albo telewizora. Podróż ostatecznie staje się warunkiem niemożliwości opowieści: „Podróż jest książką niemożliwą. Żeby powstała książka, muszę opuścić na palcach moją fikcję podróży, odnaleźć powolny marsz człowieka, który nie musi się już niczego obawiać ani nigdzie spieszyć, który nie musi nawet przyspieszać kroku, by odnaleźć to, co jest mu równie niezbędne jak woda”.

O samych podróżach się tu bowiem przede wszystkim opowiada. Opowiada, mistrzowsko, Hans Martin, demaskując sam akt opowiadania jako pozbawiony referencji, lecz za to skupiony na perswazji. Opowiadamy historyjki, „głodne kawałki”, jak je nazywa Odile, nie po to, żeby przedstawić rzeczywistość, ale żeby uwieść odbiorcę. A nie ma na to lepszego sposobu niż trup — w plecaku: „Opowiem pani, skąd wziął się w moim plecaku ten mój piękny trup”. Ale swój sekret — i swoją niemą opowieść, wyrażaną za pomocą trasy autobusu — ma też Basile, który ostatniej nocy paryskiej podróży poślubnej przed dwudziestu laty zamilknął i ze swojego milczenia uczynił ślepą plamkę małżeństwa z Odile: „Powiedział, że mnie kocha, że kocha tylko mnie, i że nigdy w życiu niczego nie będzie przede mną ukrywał, oprócz powodu, dla którego od tej pory więcej się nie odezwie. Dotrzymał słowa, że się tak wyrażę”. Różnica między Hansem Martinem a Basilem jest więc taka, że Niemiec ma swojego trupa w plecaku, a trupem Basile’a — jest sam Basile.
(więcej…)

Dwutygodnik.com – Sposoby milczenia – Marceli Szpak

„Fabryka” Nicolasa Presla to jego pierwszy komiks wydany w Polsce.Prawie dwieście stron prostej fabuły opowiedzianej za pomocą wysmakowanych środków. Presl, który tworzy opowieść o anonimowym totalitaryzmie i decyduje się ją opowiedzieć bez słów, jawi się jako scenarzysta w pełni świadomie wykorzystujący popkulturę, by stworzyć świat, w którym wszystko jest od razu czytelne. Historia o Przeciętnym Szarym Człowieku, który ratuje Odmieńca z łap Opresyjnego Systemu, zbudowana jest na kliszach i cytatach rozpoznawalnych pod każdą szerokością geograficzną, zrozumiałych ze względu na to, że popkultura od co najmniej stulecia opowiada o totalitarnych prześladowaniach za pomocą bardzo podobnych, zunifikowanych środków. Opresyjny system Presla składa się więc z: prześladowania odmieńców (Kafka, Golding, X-Meni), niszczenia sztuki („Fahrenheit 451”, „Equilibrium”, „Uśmiech” Raya Bradbury’ego), donosicieli na każdym kroku, bezwzględnych żandarmów i niemrawych mas społecznych, niezdolnych do buntu, zatrudnionych w wszechogarniającej Fabryce („Metropolis”, „Dzisiejsze czasy” Charliego Chaplina). Fabryka, aby czytelnik nie miał już żadnych złudzeń, produkuje Zło (w postaci bomb).
[…]
(więcej…)