Ostatni Mohikanie
Kraków 2009

Grégory to paryżanin, od 2000 roku mieszkający w Polsce. Osiadł na krakowskim Kazimierzu, który klimatem i sposobem życia przypominał mu rodzinne miasto nad Sekwaną. Wspólnie z Krzysztofem Michalskim (autorem tekstów) uchwycili magiczny skrawek rzeczywistości i zarejestrowali spadkobierców wielowiekowej nierzadko tradycji.
„Ostatni Mohikanie”, to opowieść o przemijaniu, odchodzeniu i o urodzie rękodzielniczej pracy, gdy niemal wszystko zdominowały już maszyny. To opowieść o ludziach, zatopionych, przeważnie samotnie, w swojej pracy – pasji, która na ich twarzach wyryła piętno podobieństwa do siebie. Grégory, za każdym razem gdy zbliża się do swych bohaterów, upodobnia się z kolei do nich. Stąd ich wyczuwalna na zdjęciach akceptacja dla niego i jego pracy. Taka odwzajemniona sympatia i rodzaj więzi – pisze o jego albumie Stanisław Markowski, uznany krakowski fotografik.
Album to doskonały zarazem przewodnik – dowiemy się z niego, czym zajmuje się modystka, gdzie naprawić ulubioną parasolkę, nastroić stary fortepian czy kupić wypiekany tradycyjną metodą chleb. Większość udokumentowanych miejsc znajduje się w Krakowie. W tych warsztatach ukrył się dawny świat. Ma najczęściej zapach starych kamienic, barwę zdartego muru i rdzy balustrad. Tu powstają precyzyjnie wykonane, małe dzieła sztuki – choć dziś symbolem potrzeb klienta jest masowo produkowany i hurtowo sprzedawany towar w supermarkecie. W tych oto pracowniach można spotkać kultywujących tradycje rzemieślników. W owych ludziach, zarabiających tak na życie od dziesiątków lat, zapisała się pamięć miejsca.
Polska piłka nożna narodziła się w latach 90. dziewiętnastego stulecia tylko dzięki mistrzostwu rymarza z ulicy Szewskiej. Wawelskie łóżko dla prezydenta Mościckiego przygotowywał tapicer z Gołębiej. W czasie wizyty de Gaulle’a w 1967 roku cały Kraków paradował w pięknych kepi, czyli „czapkach wojska francuskiego”, które były dziełem ostatnich już krakowskich kapeluszników… – przypomina w przedmowie do wydania Leszek Mazan.
I kontynuuje: Życie ma to do siebie, że płynie. Że wiatr historii zdmuchuje najpierw z głównych ulic, a potem z zaułków i coraz ciemniejszych sieni czy podwórek szyldy nobliwych ongi, dających absolutną gwarancję dobrej roboty starych firm. […] Tym, co każe im nadal naprawiać parasole, sznurować gorsety i wypychać zdezelowane kanapy jest najprawdopodobniej zakodowana w genach świadomość, że tak właśnie trzeba.
Trzeba wybrać się w sentymentalną podróż i odwiedzić tytułowych „ostatnich Mohikanów”. Póki jeszcze czas.
(Artur Jackowski, miesięcznik „Karnet”)